Byłam dziś z maluchami na polskiej playgrupie. Tak się złożyło, że akurat pojawiła się ,,kontrola" ze służby zdrowia. Mianowicie sprawdzali, co się dzieje na grupie, jaka atmosfera, jak się dzieci czują. Jeden tam chyba coś praktykował i była to forma jego zajęć na uczelni. W każdym razie zaczepiali wszystkich rodziców. Miła pani podeszła do mnie i przedstawiła się jako ,,health visitor", pytając mnie na początku od jak dawna chodzę do tej grupy, co mi to daje. Udzielałam zdawkowych odpowiedzi, trochę pobłażliwych, na zasadzie: jestem tu bez idei, tylko żeby złapać oddech. Temat celu przyłażenia na grupy, na których tak na prawdę dobrze bawią się moje dzieci, nie ja nie był dla mnie jakoś szczególnie rozkoszny. I gdy już miała odejść, zaczepiłam:
- Jako ,,health visitor", mogłaby mi pani powiedzieć, co zrobić, aby w przychodni uwierzono mi, że na prawdę nie chcę szczepić moich dzieci? Odmawiam za każdym razem, a i tak dostaję listy i pytania na każdej wizycie.
Zmieszanie.
- Należy porozmawiać w przychodni o uzyskaniu jak największej ilości informacji, tak by podjąć właściwą decyzję. Trzeba poprosić o wizytę, nawet domową, żeby spokojnie o tym porozmawiać. Bywają epidemie, dzieci umierają na pozornie niegroźne choroby.
- Preferuję naturalne drogi w rodzicielstwie i na prawdę wiem, czym są szczepionki, więc...
- Służba zdrowia na prawdę jest w stanie udzielić dodatkowych informacji.
Moje spojrzenie w jej oczy.
- A może służba zdrowia powinna zająć się udzielaniem informacji na temat tego, jak wzmocnić odporność dzieci? Przykładowo, moja córka wciąż karmiona jest piersią i głęboko wierzę, że pomaga jej to bardziej niż wszystkie szczepionki.
Jej szok. Brak słów. Za chwilę uśmiech.
- Wobec tego myślę, że należy napisać oficjalny list, by zrezygnować ze szczepionek i nie dostawać wezwań. Jeśli potrzebna będzie pomoc w tłumaczeniu, w przychodni muszą znaleźć kogoś do tego. Czy ta informacja może się pani przydać?
- Tak, myślę, że jak najbardziej.
Podała mi jakiś pomocny numer telefonu.
Ogólnie rozmawiało się miło, chociaż synek marudził, że mam się zająć nim. Myślę, że wzbudziłam jej sympatię. A nawet i ona moją :)